Prezes naszego Stowarzyszenia Pozytywnie Zabiegani Sanok – w dniu 27.12.2019 o 15:20 po 10 latach zdobywa ostatni szczyt Korony Ziemi Masyw Vinsona. WIELKIE GRATULACJE dla ciebie Łukaszu !!!!!!
Widać jak ktoś ma marzenia i nie boi się ich realizować, to nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia.
Cieszymy się tym bardziej że to własnie Łukasz jest prezesem naszego stowarzyszenia, a zarazem super kolegą i towarzyszem w wspólnych biegach, wycieczkach i innych wydarzeniach.
Jak mówi stare mądre przysłowie „Człowieka należy oceniać nie po słowach, lecz po czynach.„ Każdy człowiek żyje po to by dawać kolejny przykład pokoleniu. Dla jednych czyny innych są nie dopuszczalne, a dla drugich wielkim wzorem do naśladowania.
Łukasz jako pierwszy z Podkarpacia zdobył Koronę ziemi i na pewno będzie wzorem do naśladowania i inspiracją dla przyszłych pokoleń.
Z naszej strony możemy ci Łukaszu życzyć kolejnych marzeń do spełniania i przekraczania kolejnych granic.
Poniżej relacja Łukasza:
DZIĘKUJĘ!
Od tych słów pragnę dzisiaj zacząć! Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak ważne jest wsparcie rodziny, najbliższych, przyjaciół i Was wszystkich, którzy trzymaliście kciuki i kibicowaliście. Byliście w moich myślach cały czas, a długie bezsenne ?noce? były tu kluczowe ? jest tu dzień polarny (całą dobę świeci słońce) i pomimo nieraz ogromnego zmęczenia człowiek śpi godzinę i budzi się? ma czas na rozmyślania?
Antarktyda ? piękne miejsce, tak niedostępne, tak odległe, tak martwe? w promieniu 1000 km od nas nie ma żadnego życia. Źdźbła trawy, ptaka, niczego. Tylko wszechogarniająca biel i słońce z nutą niebieskiego nieba. Ten ?bezkres nicości? jest przytłaczający.
I te temperatury. W ?nocy?, kiedy padał na nas cień góry, temperatura w namiocie zawsze spadała poniżej minus 20 stopni. Do tego wszystkiego tak czysto. Brak jakichkolwiek śmieci, żółtych plam po moczu. W każdym miejscu można nabrać śniegu do gotowania, a na domiar wszystkiego wystarczy zejść z wąskiej ścieżki, aby znaleźć się w miejscu gdzie nie stanęła jeszcze żadna ludzka stopa. Zanikający horyzont łączący się niewidzialną granicą pomiędzy lodem a niebem. Ludzki umysł nie jest w stanie tego zrozumieć. Żadne zdjęcia i filmy nie oddadzą tej magii, tej pustki. Do tego te cholerne święta, czas w którym powinienem być gdzie indziej. W domu. Wśród bliskich? To wszystko jest bardzo przytłaczające i tylko długie rozmowy z przyjacielami od wspólnej liny pomagają walczyć z tym wszystkim. Pomagają stłumić myśli, poukładać jakoś ten ogrom nowych doświadczeń w głowie.
Po kilku daniach marszu, 27 grudnia 2019, o 9:32 rano, ruszyłem w swoją ostatnią podróż. Podróż po moją Koronę, na szczyt. Nie była to normalna wspinaczka. Pomimo silnego wiatru i temperatury oscylującej około minus 45 stopni C w głowie cały czas przewijały się myśli. Dam radę, uda się, dokonam tego. I nieraz trzeba było rozmasować nos, policzki i usta, a palcami u nóg i rąk trzeć podczas marszu. O 15:20 dokonało się. Po 10 latach pracy, wyrzeczeń, przekuwania każdej wolnej minuty i godziny w treningi, szkolenia i ?naukę gór? udało się! Jestem w tym miejscu, tutaj? 15000km od domu stawiam stopę na Masywie Vinona – mojej ?kropce nad i?.
Do końca nie wierzyłem w to co się dzieje. Myśl o tym docierała do mnie przez kilka godzin. Może przez to, że było cholernie zimno. Wiatr przenikał przez wiatroszczelne tkaniny. Nie mogłem mówić. Aby wydusić z siebie kilka słów na szczycie musiałem rozmasować twarz, a mroźne powietrze drażniło płuca. Byliśmy tam kilka minut.
Zegarek, który przymocowałem do plecaka aby sprawdzić temperaturę zamarzł i wyłączył się. Rozgrzewało serce i łzy napływające do oczu, ale nie można było sobie na nie pozwolić. Byłby to zbyt duży luksus, który mógł spowodować parowanie, a w konsekwencji zamarznięcie gogli.
Teraz siedzę w wygodnym krześle i doceniam jego przyjemny materiał, słońce za oknem i ciepło w pokoju. Doceniam też noc, której tak bardzo mi brakowało. Na początku było to tak egzotyczne, a później tak irytujące. Jak zwykle wrażenie robi na mnie ciepła woda w kranie, która sama z siebie płynie, a nie tylko płyn do dezynfekcji rąk i mokre chusteczki, aby lekko odświeżyć ciało. Jakim pięknym wynalazkiem jest deska klozetowa (w dodatku ciepła), a nie toaleta zbudowana z wyciętych bloków lodu i wiadro wyścielone workiem, do którego trzeba się załatwić a później nosić ?to? ze sobą.
Nasz świat składa się z wielu małych rzeczy, tak małych, że nie dostrzegamy ich. Gubimy je w gonitwie codziennego życia. Ja też bardzo często je gubię, zapominam. Góry pomagają odnaleźć siebie, odzyskać wzrok i trochę oczyścić duszę. Pomagają być człowiekiem. Pomagają i uczą na nowo po prostu wyciągnąć rękę do nieznajomego, zapytać jak się czuje, czy wszystko ok. Pomagają uśmiechnąć się bezinteresownie i puścić oko. Pomagają żyć!
10 lat. Szmat czasu. Sam widzę jak bardzo zmieniłem się przez ten czas. Czy na dobre? Nie mi to oceniać. Co dalej? Są plany, są kolejne marzenia. Nie bójcie się spełniać swoich. Sięgajcie po nie i nie martwcie się, że po ich spełnieniu zostanie pustka, że coś się skończy. Nie jest tak. Gwarantuję to Wam!
Na koniec tego krótkiego wpisu dziękuję za niezliczoną ilość życzeń świątecznych, komentarzy i lajków. To dzięki Wam udało się. Dziękuję sponsorom wyprawy FARTA Antarktyda Expedition: